Wrażenie jest jak z futurystycznego snu. Ktoś otwiera drzwi fabrycznej hali, a przed oczami ciemność. Słychać tylko dźwięki. Stuki, szum, metaliczne odgłosy. Błysk żarówek i już widać, skąd się ta „muzyka” bierze. Tysiąc robotów pracuje jak w szwajcarskim zegarku. Nie potrzebują do tego światła.
Alina Bosak
Fabryka ma 40 hal. Pracują tam także ludzie. Ale są takie budynki, gdzie tylko te roboty. Co produkują? … też roboty. U stóp góry Fudżi. W Japonii – kraju, który przoduje pod względem produkcji takich nowoczesnych rozwiązań dla produkcji. Fabryki na całym świecie kupują te maszyny, najlepiej całe linie, bo wtedy koszty przedsiębiorstwa spadają. Roboty ze sobą współpracują i nawzajem monitorują swoje działanie. Kiedy któryś zagrożony jest awarią, system uprzedza. To eliminuje przerwy w pracy. Fabryce, pracującej 24-godzinnym trybem, nie grozi przestój, nie grożą straty. Błąd ludzki może dużo kosztować. Maszyny ponoć mylą się rzadziej. Dlatego nadjeżdżają. Także do polskich fabryk.
W amerykańskich szpitalach roboty będą podawać już lekarstwa pacjentom, więc pielęgniarki mniej się nabiegają. Tu nie chodzi o człekokształtne maszyny, jak w „AI” czy całej gamie kosmicznych sag. Ale „myślące” odkurzacze, podjeżdżające tacki z lekami, autonomiczne samochody, zupełnie zautomatyzowane fabryki itp. itd. – to już tak.
I mnie się to nawet podoba. Ludzkość będzie musiała jednak wymyśleć jakiś sposób na to, by maszyny nie pozbawiały milionów pracowników źródeł dochodu. Ideał – dzień pracy skraca się, mamy więcej wolnego czasu, realizujemy swoje pasje. Opcja mniej optymistyczna – na robotach bogacą się głównie akcjonariusze zautomatyzowanych fabryk. Nierównomierny podział dóbr na świecie staje się jeszcze bardziej przepaścisty.
Albo będzie rewolucja, albo trzeba będzie opodatkować roboty, albo… Pewnie jest jakieś trzecie wyjście.
Fot. Youtube.com/Fanuc