Kiedy Markowa szykuje się do beatyfikacji rodziny Ulmów, a w sejmie zdecydowano, by uczynić ją patronem 2024 roku, wraca też refleksja o sile wojennych traum. Ulmowie są ważnym odniesieniem w publicznej debacie o Holocauście, w której padają też oskarżenia o bierność większości Polaków wobec Zagłady Żydów. W warunkach wolnego, demokratycznego kraju łatwo oceniać przeszłość ze współczesnej perspektywy, a heroizm Sprawiedliwych widzieć jako zwyczajny, ludzki gest wobec prześladowanych. Inne wnioski na temat dobra w czasach totalitaryzmu wysunęła Hannah Arendt, która relacjonowała z Jerozolimy proces Eichmanna – to zło jest banalne, a dobro głębokie i radykalne.
– To była piękna rodzina, bardzo serdeczna – opowiada w rozmowie z Pawłem Bugirą dla KAI ks. dr Witold Burda, postulator procesu beatyfikacyjnego rodziny Ulmów. – Z jednej strony byli zwyczajną, prostą, wiejską polską rodziną z okresu międzywojennego i II wojny światowej. A więc rodziną, która pracowała, wychowywała swoje dzieci i która była bardzo zaangażowana w życie religijne parafii oraz lokalnej społeczności. Podstawowym punktem odniesienia w ich życiu była wiara, słowo Boże, które czytali, słuchali, rozważali i którym kierowali się w codzienności. W tym duchu wychowywali również swoje dzieci. Ich życie charakteryzuje wierność Ewangelii, która zaprowadziła ich do podjęcia heroicznej decyzji, żeby przyjąć pod dach swojego domu ośmiu Żydów, świadomi grożących za to ze strony okupanta niemieckiego konsekwencji.
Ks. Burda przyznaje, że ze wzruszeniem lubi wpatrywać się w zdjęcia dzieci Józefa i Wiktorii: „zawsze są uśmiechnięte, w ich oczach widać szczęście, ufność i poczucie bezpieczeństwa. Często stawiam sobie pytanie, jak bardzo musiały się czuć kochane przez mamę i tatę, bo takie rzeczywiście były…”
Nie ma litości
Wiktoria i Józef Ulmowie urodzili się w Markowej i tu pobrali się w 1935 roku. On miał wtedy 35 lat, ona 23. Tworzyli udane małżeństwo, które doczekało się sześciorga dzieci. Najpierw przyszła na świat Stasia, a potem: Basia, Władzio, Franuś, Antoś i Marysia. Byli pracowici i zaradni. Józef przed wojną z wyróżnieniem ukończył szkołę rolniczą i jako pierwszy w Markowej stworzył szkółkę drzew owocowych. Był także pszczelarzem, garbarzem i hodowcą jedwabników. Pasjonował się fotografią i sam skonstruował swój pierwszy aparat. Kiedy wybuchła wojna, ten światły człowiek wykazał się także wrażliwością i odwagą. Najpierw pomagał czterem kobietom, które ukrywały się w zamaskowanej ziemiance poza wsią (prawdopodobnie pochodziły z rodziny Tencerów). Zostały one złapane podczas obławy 13 grudnia 1942 roku, w której działającej z polecenia władz niemieckich granatowej policji pomogła grupa mieszkańców wsi. W tym samym grudniu 1942 roku Józef i jego żona Wiktoria zdecydowali się ukryć ośmioro Żydów w swoim domu. Byli to: Saul Goldman i jego czterej synowie – Baruch, Mechel, Joachim i Mojżesz, oraz krewne Goldmana: Gołda Grünfeld, Lea Didner i jej córka Reszla.
Ulmowie zrobili to, mimo że od października 1941 roku na terenie Polski Niemcy wprowadzili karę śmierci dla każdego Żyda, który opuści getto, oraz dla każdego, kto takiemu Żydowi udzieli pomocy. I taką właśnie, najwyższą cenę rodzina z Markowej zapłaciła.
24 marca 1944 roku do domu Ulmów wyruszyła karna ekspedycja z posterunku żandarmerii w Łańcucie. Niemcy najprawdopodobniej wiedzieli o ukrywających się Żydach od granatowego policjanta Włodzimierza Lesia. Był on w grupie, która przyjechała do Markowej. Operacją dowodził por. Eilert Dieken, a szczególnym okrucieństwem wykazał się 19-letni żandarm Joseph Kokott. To między innymi on mordował dzieci. Najstarsza Stasia miała osiem lat. Najpierw widziała, jak zabijają Żydów, potem jej rodziców, a potem sama poniosła śmierć razem z młodszym rodzeństwem. Zamordowano sześcioro dzieci, siódme miało się narodzić – Wiktoria Ulma była w zaawansowanej ciąży.
Bezpieczeństwo rodziny czy Ewangelia?
Dlaczego Ulmowie zaryzykowali życie swoich dzieci? I czy dzisiejsze zatroskane matki i odpowiedzialni ojcowie tak łatwo poszliby w ich ślady? Jak mówi historyk dr Mateusz Szpytma, współzałożyciel Muzeum Ulmów w Markowej, nie ma żadnych przesłanek, by twierdzić, że Żydzi płacili za swój pobyt. Jedna z zamordowanych Żydówek miała przy sobie pudełko z kosztownościami. Fakt, że pod koniec okupacji posiadała takie precjoza, też wskazuje na to, że pomoc była bezinteresowna, podkreślił dr Szpytma w wywiadzie na łamach Biuletynu IPN.
Postulator procesu beatyfikacyjnego przypomina o odnalezionych w domu Ulmów „Dziejach biblijnych” z podkreślonymi fragmentami: przypowieścią o miłosiernym Samarytaninie i nauką o miłości bliźniego. Chrześcijańskie podstawy wyboru Ulmów wydają się jasne. Ale czy to wyczerpuje odpowiedź? Cała Europa wszak była wtedy chrześcijańska, tymczasem jeszcze nie zdążyła wylizać ran po jednej krwawej wojnie, kiedy już musiała opatrywać nowe.
„Osobiście nie żywiłem do Żydów nienawiści, zarówno bowiem matka, jak i ojciec wychowali mnie w duchu ściśle chrześcijańskim, a opinie mojej matki różniły się – dlatego, że miała żydowskich krewnych – od opinii panujących w kręgach SS”, oto słowa zbrodniarza Adolfa Eichmanna podczas jego procesu, które w książce „Eichmann w Jerozolimie: rzecz o banalności zła” cytuje Hannah Arendt. Filozofka, Niemka i Żydówka, która podczas Holokaustu po publikacji książki z procesu nazisty została zalana falą krytyki. Szczególnie ze strony swoich współbraci, bo nie zobaczyła w Eichmannie zbrodniarza, chociaż niewątpliwie popełnił on zbrodnię ludobójstwa. Zobaczyła przeciętnego człowieka.
Banalne zło, radykalne dobro
Hannah Arendt całe życie dociekała źródeł zła, które zalało świat wraz z totalitarnymi systemami. Z powodu rządów Hitlera uciekła z Niemiec do Stanów Zjednoczonych. Jeszcze przed procesem Eichmanna napisała „Korzenie totalitaryzmu” – dzieło, w którym zrównała nazizm z komunizmem, już wtedy narażając się na ostracyzm niektórych środowisk. Jak to kiedyś streścił w audycji Polskiego Radia, prof. Paweł Śpiewak, Arendt stwierdziła, że „totalitaryzm jest nowym ustrojem, którego zasadniczymi elementami panowania są ideologia i terror; nie chodzi o pokonanie przeciwników politycznych, czy przekonanie ludzi, ale o to, by zostali całkowicie pozbawieni swojej indywidualności, zdolności myślenia i stawiania sobie jakichkolwiek pytań”.
Ta myśl o wyrzeczeniu się własnej tożsamości i myślenia, które pozwala odróżniać dobro od zła, a w konsekwencji stawiać opór bestialstwu, pojawiła się też w dziele „Eichmann w Jerozolimie: rzecz o banalności zła”. Hannah Arendt pojechała na proces Eichmanna jako obserwatorka amerykańskiego „New Yorkera”. Adolf Eichmann, koordynator i wykonawca planu ostatecznego rozwiązania kwestii żydowskiej, ukrywał się po wojnie w Argentynie. Został stamtąd porwany w 1960 roku przez służby specjalne Izraela i postawiony przed sądem w Jerozolimie. Skazany na karę śmierci.
Arendt w relacji dla „New Yorkera” stwierdziła, że Eichmann był bezwolną, prostą jednostką, która sumiennie wypełniała obowiązki w totalitarnym systemie. Myślicielkę uderzyła prosta argumentacja nazisty, jego trzymanie się tezy o wypełnianiu obowiązków, brak głębszej refleksji nad uczynionym złem. Bez własnej tożsamości, Eichmann postępował zgodnie z ideologią i nie znajdował w tej „pracy” żadnych zahamowań. „Zło jest banalne i ekstremalne”, doszła do wniosku Arendt. I dodała, że stojące na przeciwnym biegunie dobro, jest głębokie i radykalne.
Arendt za odnalezienie ludzkiego oblicza Eichmana błędnie oskarżano o jego apologię, bo rzeczywiście, kiedy spojrzeć na wojenne zbrodnie, także na wołyńską, dokonywali ich często zwykli ludzie, często z banalnych powodów – aby się nie narazić, aby się wzbogacić. Przecież Eilert Dieken dożył w Niemczech starości, pracował jako policjant, a córka w liście nazywa go bardzo dobrym człowiekiem (list znajduje się w zbiorach Muzeum Polaków Ratujących Żydów w czasie II wojny światowej im. Rodziny Ulmów w Markowej).
Jakże głębokie i radykalne, powtarzając słowa Arendt, wobec siły totalitarnego systemu musi być zatem dobro? Taki właśnie był wybór małżeństwa Ulmów z Markowej, które próbując ocalić ośmioro Żydów, przyczyniło się do śmierci swoich dzieci. Józef należał do najmądrzejszych, najlepiej wykształconych i oczytanych mieszkańców Markowej. Nie uległ okupacyjnej propagandzie, nie wyrzekł się własnego myślenia, wiary. Musiał dobrze rozumieć różnicę między dobrem a złem. On i Wiktoria wybrali dobro. W warunkach totalitaryzmu był to wybór radykalny.
Beatyfikacja Ulmów odbędzie się 10 września w Markowej. Po raz pierwszy w historii Kościoła katolickiego beatyfikowana zostanie cała rodzina i po raz pierwszy wśród błogosławionych będzie nienarodzone dziecko.
Zginęli:
Józef Ulma (1900), Wiktoria Ulma (1912), dzieci: Stanisława (1936), Barbara (1937), Władysław (1938), Franciszek (1940), Antoni (1941), Maria (1942), dziecko nienarodzone, i ci, którym Ulmowie dali schronienie: Saul Goldman (1883), jego czterech synów: Baruch (1911), Mechel (1914), Joachim (1919) i Mojżesz (1921), oraz dwie jego krewne, sąsiadki Ulmów: Gołda Grünfeld (1913), Lea Didner (1907), i córka tej ostatniej – Reszla.