Z Jolantą Nitką Nikt i Zdzisławem Nitką, małżeństwem artystów malarzy z Obornik Śląskich rozmawia Alina Bosak.
Na otwarciu Waszej wystawy pt. „No dobrze ale co to jest” w Rzeszowie, jeden z gości, również artysta Piotr Rędziniak, powiedział, że w pierwszej chwili uderzyła go dziecięca szczerość i forma tego malarstwa. Co Wy na to?
Ona: Dziecięca radość i otwartość to coś cennego i niełatwego do zachowania.
On: Dzieci mówią prawdę i myślę, że dla artysty bycie szczerym jest równie ważne. Parafrazując słowa Johna Lee Hookera, jeśli śpiewasz coś nieszczerze, twój głos ginie. To, co nieprawdziwe, ma krótkie nogi.
Dziecięca szczerość idzie w parze z niedziecięcymi problemami. O Pana malarstwie mówi się, że jest zaangażowane, że widać w nim dystans do zdobyczy cywilizacji.
On: Myślę, że tak jest. Dla mnie to, co maluję, jest naturalne. Staram się być przy tym prostym i, jak mówiłem wcześniej, szczerym. A szczerość polega na tym, że wyrzucam z siebie to, co mnie boli lub cieszy. Inspirują mnie rzeczy z najbliższego otoczenia, życia, ale też to, o czym donoszą media na całym świecie – szczęścia i nieszczęścia. Co chwilę coś nowego.
Seria obrazów na kartach notatnika powstała w powiązaniu z różnymi cytatami, które tam wcześniej zostały nadrukowane?
On: Akurat nie. To zupełnie przypadkowa sprawa. Kartki pochodzą z kroniki, którą kupiłem na wyprzedaży ze względu na piękny papier. Bardzo miękki , kremowy, ładnie przyjmuje pieczęć i farbę. Miał coś w dotyku i tym mnie skusił.
A ja czytałam te wszystkie mądre cytaty, doszukując się analogii z towarzyszącymi im obrazkami… Są naprawdę mądre, jak te z Norwida: „Tyle i takiej egzystencji naród ma, ile jest w stanie człowieka uszanować”.
On: Tymczasem to przypadkowe zestawienia. Niektórych z tych cytatów nawet nie czytałem.
W przypadku obrazów, które są serią okładek winylowych płyt, odwołania do muzyki nie budzą już wątpliwości. Cash, Bruce Springsteen, Jakob Dylan – to ulubieni wykonawcy?
On: Owszem. Bardzo lubię muzykę. Zawsze też lubiłem okładki. Fascynują mnie od dziecka okładki płyt, gazet, książek. Chętnie je interpretuję w swoich obrazach. Czasem przenoszę też na płótno zdjęcia. Stoimy przed jednym z takich obrazów – wziął się stąd, że zobaczyłem w albumie piękne zdjęcie. Ktoś je zrobił w dniu śmierci Edvarda Muncha. Siedzące psy, którym zabrakło pana. Na obrazie dodałem jeszcze ducha artysty w oknie.
Czy dwójka artystów malarzy w jednym domu nie przeszkadza sobie? Pracownie muszą być osobne, by się zbytnio nie sugerować i nie zarażać stylistyką?
Ona: Mamy podobne fascynacje, ale chodzimy do pracowni osobno, o różnych godzinach. Nie pokazujemy sobie obrazów, nad którymi pracujemy, nie dyskutujemy o nich, tylko o innych rzeczach. Wspólnie kupujemy farby i odwiedzamy muzea, ale swoje artystyczne światy ukrywamy, żeby jeden drugim „nie nasiąkał” i aby każdy zachował oryginalność.
A pada czasem pytanie: „Jak Ci się podoba mój obraz?”
Ona: W życiu. Dla niego, co innego może być ładne. Po co mam się zastanawiać, jeśli zrobi dziwną minę? Chcąc zachować swoją wrażliwość w obrazach, muszę malować to, co jest ładne dla mnie, a nie to, co podoba się jemu.
Na wspólnej rzeszowskiej wystawie, Pani pokazała tylko martwe natury. W tych obrazach jest mnóstwo pozytywnych emocji, jakiegoś ciepła, radości. Coś jeszcze?
Ona: Martwe natury to poszukiwanie malarskości w malarstwie i wyrażenie jej jak najprościej. To główny cel. W wielu innych pracach opowiadam swój świat. Ten, który mnie otacza. Historie, które mi się przytrafiają.
Jak bardzo zmienia się twórczość po latach, które upływają od studiowania malarstwa na uczelni? Czy wciąż jesteście bardzo podobni do siebie – artystów z czasów studenckich?
Ona: Patrząc na swoje wcześniejsze obrazy, widzę, że problem malowania jest dla mnie wciąż taki sam, czyli siadam i maluję, część obrazów się udaje, część powstaje z trudem. Ale teraz mniej się przejmuję efektami, maluję spokojniej i radośniej. Z drugiej strony w tamtych obrazach widzę świeżość i to też jest cenne.
On: Myślę, że niewiele się zmieniam. Problemy, które nas jako młodych kiedyś dotyczyły wcale nie zniknęły. Tematy moich obrazów wciąż są aktualne.
Wystawa malarstwa Yolanty Nitki Nikt oraz Zdzisława Nitki pt. „No dobrze ale co to jest” zaprezentowana została w sierpniu 2016 w Sali Wystawowej TO TU w Rzeszowie. Zorganizowało ją Stowarzyszenie Promocji Kultury i Sztuki Pogranicze.
O twórcach (źródła: Wikipedia, stalowa.art.pl)
Zdzisław Nitka – (ur. 1962 r. w Obornikach Śląskich) – polski malarz-ekspresjonista. Studiował na PWSSP we Wrocławiu (obecnie Akademia Sztuk Pięknych im. Eugeniusza Gepperta we Wrocławiu), gdzie obecnie wykłada. W 1987 obronił dyplom z malarstwa w pracowni prof. Józefa Hałasa. Inspiruje się niemieckim ekspresjonizmem pierwszych dwudziestu lat XX wieku. Z premedytacją zachowuje postawę outsidera, w jego pracach widoczny jest dystans wobec zdobyczy cywilizacji. W wielu obrazach prowadzi dialog z dziełami innych artystów, które bądź wprost pojawiają się w kompozycjach (jak np. Arcydzieła w lesie), bądź służą jako inspiracje formalne. W 1997 wraz z żoną Jolantą, utworzył w Obornikach Śląskich prywatne Muzeum Ekspresjonistów. Uprawia malarstwo, rysunek, grafikę, rzeźbę, instalację, fotografię i performance.
Jolanta Nitka – ur. 1961, Wrocław, absolwentka Wydziału Malarstwa PWSSP (obecnie Akademia Sztuk Pięknych) we Wrocławiu, dyplom z malarstwa w pracowni prof. Józefa Hałasa (1988). Zajmuje się malarstwem, rysunkiem, kolażem i poezją. Prace w kolekcji Muzeum Narodowego we Wrocławiu. Prowadzi artystyczny Salonik Czterech Muz w Obornikach Śląskich, gdzie mieszka i pracuje.