– A mówią, że jestem milczkiem – urwał Leszek Mądzik po tym, gdy zdołał już opowiedzieć o tym, jak porzucił tkactwo, nie został malarzem, a potem stworzył Scenę Plastyczną KUL. O cenzurze i ciemności w spektaklach. Siedzieliśmy oczarowani.
Pochłonął mnie ostatnio festiwal „Źródła Pamięci. Szajna-Grotowski-Kantor”. Teatralny, jak nietrudni się domyślić. Po raz pierwszy zobaczyłam spektakl kontynuatorów sztuki Jerzego Grotowskiego z włoskiej Pontedery – podobało mi się, bo widziałam po raz pierwszy, ale wiem, że zdaniem wielu, karłowate to było przy tym, co kiedyś proponował widzowi Grotowski. Niestety, nie w moich czasach on sztuki wystawiał, więc już sobie nie porównam, bo nagrania (zresztą nie chciał, by go nagrywano), nijak się mają do tego, co dzieje się podczas spektaklu na żywo.
Z całego teatralnego zamieszania, jakie przy okazji festiwalu miało miejsce w Rzeszowie, najbardziej podobało mi się „Lustro” w reżyserii Leszka Mądzika i „Ostatnie rozdanie” Teatru Przedmieście. Z tej fascynacji powstała heroiczna decyzja, by w sobotę wstać z łóżka wcześnie rano i jakoś rozprawiając się z weekendowym rozbabraniem, wsiąść do samochodu i przed południem dotrzeć do ulicy Reformackiej, gdzie Leszek Mądzik miał spotkać się z wielbicielami. Ech, znaleźć wielbicieli w sobotę przed południem, i ze słonecznej ulicy zwabić ich do piwnicy Teatru Przedmieście (a tam się to spotkanie miało odbyć), graniczy z cudem. A jednak… Przyszło nas ponad 20 osób. I zostaliśmy nagrodzeni nie tylko kawą (dziękuję za parzonąJ), ale i wspaniałą opowieścią reżysera. Rozmowę prowadziła Agnieszka Koecher-Hensel z Pamiętnika Teatralnego.
Zaczęła od światła. Nie bez powodu. W spektaklu „Lustro” zostaje na początku oślepiona dwoma reflektorami po obu stronach sceny. Dopiero po kilku minutach, lampy powoli gasną, zapada ciemność, z której powoli wyłania się pierwszy obraz spektaklu – człowiek skulony przed bramą. Spektakl zamyka podobna klamra – ciemność i znów światło w oczy. Ale ludzie i tak na końcu zaklaskali. „Widocznie nie było to jeszcze to. Chciałbym, by zamilkli poruszeni”, zdradził mi na drugi dzień profesor Mądzik.
– Skąd to światło? Przecież do twojego teatru wchodziliśmy przedtem w ciemności – dociekała Agnieszka Koecher-Hensel. – A tu dostajemy światłem po oczach. Skąd ta prowokacja?
Leszek Mądzik nie widział w tym jednak niczego zadziwiającego, szczególnie, że ciemność także była. A on właśnie w ciemności, mroku i czerni widzi sens. – Noc nie jest dla mnie nocą złoczyńców, ale miejscem intymnego spotkania, bycia w jednym organizmie razem. Ciemność daje mi wiele szans. Dojrzewałem do milczenia, jak inni do elokwencji. Nie mam w sobie potrzeby, by widz ponazywał wszystko, co przeżył. Każdy z czym innym przychodzi na spektakl i chcę, by po swojemu go przeżył.
Z tego zaczątku rozmowy o spektaklu „Lustro” popłynęła rzeka wspomnień o młodości i szkole. O nauce tkactwa i zanurzeniu się w tym rzemiośle do utarty tchu. O marzeniach, by studiować na ASP, trzech nieudanych podejściach i w końcu decyzji, by zdawać na historię sztuki na KUL. – Ale te niezdane egzaminy na ASP to byt cios. Ilekroć potem wchodziłem do pracowni malarskiej, zapach terpentyny przypominał mi o klęsce – wspomina Mądzik.
W życiu miałem wiele szczęścia, powtarza nieustannie twórca Sceny Plastycznej KUL. Chociażby takie, że na te studia w Lublinie zabrałem ze sobą sporo malarskich prac. Na wszelki wypadek. Zostały rozwieszone na korytarzach uczelni i zobaczyła je Irena Byrska, która realizowała gościnnie na KUL-u „Wandę”. Zaproponowała mu przygotowanie scenografii i tak już poszło. Leszek Mądzik tworzył scenografie, które grały partnerską rolę w stosunku do scenariusza. W krótkim czasie doszedł do pytania, czy sama scenografia nie może być teatrem. I zdobył zgodę władz uczelni na realizację pierwszego spektaklu – Ecce Homo (pierwszy tytuł „Życie ukrzyżowane” nie spodobał się cenzurze) i tak się to zaczęło.
– Gdybym malował obrazy wisiałyby gdzieś w galeriach i nie wiedziałabym, kto je ogląda, co czuje. A mam potrzebę nie być sam, z tym co robię. Czuję się wtedy bezpieczniej, kiedy ktoś przeżyje to, co się i ze mną dzieje. Podglądałem kiedyś, jak ludzie reagują na plakaty zapowiadające moje spektakle. Chowałem się gdzieś za parkanem i czyhałem na przechodniów. Nadal podglądam – publiczność zza kulis. Patrzę na twarze i czasami widzę, że coś dobrego się wydarzyło.
Tak, panie Leszku, ostatnio w Rzeszowie, podczas „Lustra”, a potem na tym spotkaniu w piwnicy, również wydarzyło się coś dobrego.