Zacznę od tego, że wczoraj byłam w Zawadce Rymanowskiej. Wrzuconej w Beski Niski mieścinie, by spotkać się z Joanną Sarnecka, opowiadaczką i Maciejem Harną, lirnikiem z Sanoka. Inny to świat niż ten, w którym żyją mieszczuchy.
Wszystko przez Krystynę Lenkowską, poetkę z Rzeszowa, która w stolicy Podkarpacia jest też znanym mecenasem kultury, a od pewnego czasu wspólnie z Muzeum Okręgowym w Rzeszowie organizuje tak zwane Preteksty Kulturalne. Żeby nie pominąć żadnego szczegółu, dodam jeszcze, że dzieje się to w ramach Europejskich Dni Dziedzictwa. Uff! Co to są EED, kto nie wie, niech doczyta, jeśli taką ma ochotę.
W tym roku Krystyna zaprosiła na tę imprezę grupę „Opowieści z walizki”. Właściwie grupa to nie jest odpowiednie słowo. „Opowieści…” wymyśliła Joanna Sarnecka , a Maciej Harna gra w nich na lirze korbowej, albo na innych folkowych instrumentach. Była z nimi jeszcze jedna dziewczyna – Anna Woźniak. I razem z Joanną opowiadała historię o pewnym mężczyźnie, który ruszył w świat, aby znaleźć kogoś, kto powie mu jak żyć, by trafić do nieba. Tak pasjonującej i opowiedzianej na żywo historii nie słyszałam od dzieciństwa. To było najwspanialsze bajanie-opowiadanie na świecie.
Kiedy byłam mała uwielbiałam bajki i historie opowiadane przez babcię. „Babciu, opowiedz coś”, wciąż nalegałam z brodą opartą na kuchennym stole. Moja babcia, okrąglutka jak pączuszek, z siwymi włosami związanymi w malutki koczek i oczami czarnymi niczym węgiel, spoglądała na mnie ciepło i pytała: „Wymyślonego czy prawdziwego?” A ja raz chciałam prawdziwe, a raz wymyślone. Wiele książek, powieści zanim przeczytałam usłyszałam najpierw z ust babci. Lubiła Sienkiewicza. „Krzyżaków” chyba najbardziej. Ale i o zbóju Madeju ona pierwsza mi opowiedziała. Historie z życia wzięte też okazywały się pasjonujące – że za podkradzione z kurnika jajko można było wejść na wiejską potańcówkę, albo że Była też ciocia Stefanka. Mieszkała za płotem, męża nie miała i wieczorami chętnie zaglądał do naszej babci na pogaduchy. Stefanka też przychodziła z historiami. „Opowiedzieć wam bajkę?”, pytała. Zawsze chcieliśmy.
Kiedy usłyszałam „Opowieści z walizki” znów poczułam się jak mała dziewczynka, która z wypiekami słucha wciągających historii. Dawno nie słyszałam, by ktoś tak pięknie opowiadał. Dlatego wczoraj pojechałam do Zawadki Rymanowskiej, żeby porozmawiać z Joanną tam, gdzie mieszka. Byłam ciekawa. Warszawianka, która zostawiła miejskie wygody, zaszyła się w dziurze pod zboczem Cergowej i jeździ po świecie, opowiadając historie… Usiadłam w wielkiej kuchni zaprzyjaźnionego z Joanną pensjonatu, napiłam się kawy z glinianego kubeczka i poczułam się jak w domu. Za oknem siąpił deszcz, w kuchni pełną parą szła produkcja domowych soków, a wędzony na miejscu ser od razu chciałam kupić. I powiedziałam Joannie i Maciejowi, który może jest światu bardziej znany jako człowiek, który prowadzi Orkiestrę Jednej Góry Matragonę, że chciałabym, aby przyjeżdżali do nas częściej. Bo brakuje nam babcinych opowieści.